Od mojej ostatniej wyprawy w góry minęły aż 3 miesiące. Sam się zdziwiłem, że przez tyle czasu nic nie wyciągnęło mnie na południową stronę kraju, by powspinać się trochę po wzgórzach, pooglądać co nieco widoków i spożytkować kilka piw. Aż w końcu nadeszła okazja, by razem z Tomkiem z Piwnych Podróży oraz Danielem i Dawidem, wyruszyć na trasę Pilsko - Babia Góra, którą mieliśmy pokonać w jeden dzień. 30 km, 10 godzin i 1500 metrów przewyższenia - oto co czekało nas na szlaku.
Wyruszyliśmy w piątek, z plecakami ciężkimi od piw, które zamierzaliśmy ze sobą wnieść w góry. Trasa z Katowic do Żywca upłynęła spokojnie, aż w Żywcu nadeszła chwila kryzysu - bus, którym mieliśmy dojechać do Korbielowa na czas jakiegoś remontu odjeżdżał z innego miejsca, dokładniej z przystanku położonego koło Tesco - tyle że w Żywcu są co najmniej 3 Tesco i obok każdego jest przystanek autobusowy. Koniec końców, po godzinie czasu w plecy, wpakowaliśmy się w następny bus i w okolicach 20.30 byliśmy już u podnóży Pilska. W 1,5 godziny weszliśmy na polanę przy schronisku, chwilami w całkowitych ciemnościach i prawie po kolano w błocie - jednak satysfakcja była ogromna. Atak na szczyt zostawiliśmy sobie na następny dzień, a w schronisku do specjalnie zabranego ze sobą Teku polał się Pils z Browaru Zarzecze.
4,7% alk. 12% ekstrakt.
Aromat podobny do tego znanego ze zwykłych lagerów pokroju Żywca czy Tyskiego - niestety nic ciekawego. W smaku mocno słodowy z wyraźną goryczką, która z czasem staje się zalegająca i trochę zbyt mocna. Mimo, że po wysiłku piwo wchodziło znakomicie, to ten Pils trochę jednak męczył.
Kolejnego dnia wyruszyliśmy już o 6 rano, by po pół godzinie wspinaczki znaleźć się na szczycie Pilska. Stamtąd po chwili wypoczynku wyruszyliśmy ku granicy polsko-słowackiej położonej naprzełęczy Glinne. I w ten sposób idąc górka za górką przemierzaliśmy szlak wzdłuż granicy - wpierw szczyty były niższe, później stawały się coraz trudniejsze, a zapas wody niestety się kończył. Ratunkiem była dla nas Studnia Zimni Voda znaleziona przy szlaku po słowackiej stronie - krystalicznie czysta i lodowato zimna woda była czymś rajskim. Po dotarciu z powrotem do polskiej granicy pozostał nam już do pokonania tylko szczyt Małej Babiej Góry, który coraz bardziej zbliżał nas do celu wyprawy. Po godzinnej i mocno mozolnej wspinaczce dotarliśmy na jeden ze szczytów masywu Babiej Góry, bo po chwili zostać skropionym deszczem nadchodzącej burzy. Stała się ona na tyle gwałtowna, z musieliśmy odpuścić wejście na Diablaka i zejść do schroniska, ale jak to się mówi: co się odwlecze, to nie uciecze.
Widok z podejścia na Pilsko na Babią Górę
Na szczycie Pilska.
Mała Babia Góra.
W schronisku nadeszła pora na odpoczynek i kolejne piwo niesione w plecaku. Tym razem do Teku polało się Hop Sasa - Polish IPA z AleBrowaru.
Hop Sasa
5% alk. 14% ekstrakt.
Wyraźny, ziołowo-owocowy aromat, z lekką nutką karmelu, w smaku fajna, wyraźna goryczka i ziołowość, a także drobne akcenty karmelu i herbatników. Po całym dniu wysiłku piwo zniknęło bardzo szybko - dla mnie dobrze pijalne i ciekawe - chmiel Iunga robi dobrą robotę.
Jak już wspomniałem: co się odwlecze... Diablaka zostawiliśmy sobie na śniadanie - postanowiliśmy wejść na wschód słońca, a ja miałem ze sobą w zapasie Grodzisza od Browaru Absztyfikant - zwycięskie piwo kategorii Grodziskie w Konkursie Piw Domowych Birofilia 2014. Obiecałem wypić to piwo na szczycie Babiej Góry i obietnicy zamierzałem dotrzymać. Ze schroniska wyruszyliśmy o 2 w nocy i już o 3:15 byliśmy na górze. Jednak na wschód przyszło nam jeszcze trochę poczekać. Trzęsąc się z zimna przesiedzieliśmy 1,5 godziny i dopiero w okolicach godziny 4:45 zaczęło świtać, a o 5 słońce pokazało się na horyzoncie. Oprócz nas na górze czekało jeszcze około 40 osób, więc był to dość zatłoczony wschód słońca - choć widoki mówiły same za siebie. A skoro słońce już wstało, to w Teku poszedł Grodzisz.
Widok na Małą Babią Górę po lewej, widok w kierunku południowym po prawej.
Zosia
2,4% alk. 7,9% ekstrakt.
Wyraźny wędzony aromat, z akcentami drewniano-bukowymi. Smak lekki, ze świetną wędzonką i lekką chmielowością, wyczuwalna również lekka nuta pszenicy i wyraźny akcent "drewna". Pite o 5 nad ranem na szczycie Babiej Góry było znakomite.
Po dość długim czasie spędzonym na Diablaku przyszła pora schodzić w dół - ku schronisku, a po zebraniu ze sobą wszystkich tobołków wyruszyliśmy do Krakowa.
W Krakowie udaliśmy się do Viva la Pinta, by po długim wysiłku raczyć się dobrymi piwami. Ja wybrałem kolejno: Happy Cracka, Doktora Plamę i Hadrę.
Happy Crack, czyli Czarne Sahti uwarzone wspólnie przez Pintę i Pracownię Piwa, było piwem które świetnie nadawało się na regenerację. W aromacie sosna, las, zioła, lekka nuta drożdżowa i czekoladowa, w smaku drożdże, banany, jałowiec i lekka paloność. Gęste, gładkie i mega pijalne piwo z dobre ukrytym alkoholem, który jest tu na poziomie 8%. Można śmiało "jeść" je na śniadanie.
Doktor Plama to Stout z Browaru Artezan uwarzony z dodatkiem kawy i laktozy - kawowo-laktozowy aromat, dużo kawy również w smaku. Piwo lekkie, gładkie i dobrze pijalne, jednak do gładkości Happy Cracka dużo jeszcze brakowało. Niemniej - wypite z przyjemnością.
Hadrę z Pracowni Piwa piłem już wcześniej, więc teraz sprawdzałem tylko czy piwo nadal jest świetnie. I to prawda - urywa dupę i nie tylko. Świetny mandarynkowo-owocowy aromat, lekkie i orzeźwiające w smaku American IPA. Genialne.
Po całym weekendzie spędzonym w górach, w niedzielne popołudnie wróciliśmy w końcu do domów. Z "przebiegiem" w nogach i z aparatami pełnymi świetnych zdjęć. Wyprawa naprawdę była udana i na pewno takie bardziej "ekstremalne" wycieczki będą w planach także na przyszłość. A tymczasem trzeba pakować się na kolejną wyprawę - tym razem kierunek: Kostrzyn nad Odrą.
Z dużymi pozdrowieniami dla Tomka, Dawida i Daniela. Ahoj!