Po wiosennym kryzysie i licznych narzekaniach odwiedzających, Warszawski Festiwal Piwa jesienną edycją potwierdził swoją renomę i mocną pozycję wśród krajowych i europejskich festiwali. Tłumy jakie przewinęły się w ostatni weekend października przez stadion warszawskiej Legii powodowały uśmiech na twarzach wystawców, którzy wręcz wyczerpali zapasy piwa przywiezione na festiwal.
Na tej edycji moja obecność ograniczyła się tylko do czwartku, ale już ten jeden dzień wystarczy mi, by potwierdzić, że kolejną edycję Warszawskiego Festiwalu Piwa, można uznać za udaną. Przynajmniej pod względem frekwencyjnym. Ciężko przesądzać co zadecydowało o tłumach na festiwalu - tak naprawdę od wiosennej edycji niewiele się zmieniło. Wykłady i płatne degustacje jak były obecne na wcześniejszych edycjach, tak i na tej ich nie zabrakło. Jak co półrocze pojawiło się nowe, specjalnie zaprojektowane szkło... Różnorodność i liczba premierowych piw też była na podobnym poziomie co pół roku temu, rok temu i półtorej roku temu... Może to pogoda i brak innych atrakcji w okolicy wpłynął na fakt, że trybuna VIP stadionu Legii wypełniła się po brzegi..? Ale czy w takim razie powodzenie danego festiwalu zależne jest tylko od pogody?
Najważniejsze, że po raz kolejny Warszawski Festiwal Piwa był świetnym miejscem do spotkania z ludźmi, którzy tworzą polską scenę rzemieślniczą. Festiwale stały się dla większości konsumentów czymś normalnym, codziennym i większość coraz częściej zdaje sobie sprawę, że nie pojawia się tam tylko dla piwa, ale także dla spotkań i klimatu. To coś jak z Przystankiem Woodstock (obecnie Pol and Rock) - muzyka jest często tylko dodatkiem do świetnej atmosfery i spotkań ze znajomymi z całego kraju. Czy jednak polskie festiwale piwne wciąż przeżywają kryzys, czy już stopniowo wracają do swojej złotej formy? Przed nami jeszcze dwa duże festiwale, które zakończą tegoroczny sezon - Poznańskie Targi Piwne i Lubelskie Targi Piw Rzemieślniczych. Myślę, że dopiero po tych dwóch festiwalach będzie można śmiało powiedzieć - "TAK, festiwale w Polsce się skończyły!" lub "NIE, festiwale to wciąż zajefajna sprawa!", ale spodziewam się że większość z nas i tak poprze tę drugą odpowiedź.
Tradycyjnie chciałbym jeszcze wyróżnić kilka świetnych piw, które udało się spróbować podczas mojej krótkiej, kilkugodzinnej wizyty na Warszawskim Festiwalu Piwa: Strudelbock z browaru Czarna Owca - to piwo to odpowiednio zbalansowane połączenie cech koźlaka z akcentami goździków i piernikowych przypraw; Dwa Smoki uwarzone przez Browar Zakładowy - wyraźnie kolendrowa, wyraźnie goryczkowa wersja, która w szybkim tempie znikała ze szkła; Hacjenda Moscatel Roxo BA z Czterech Ścian - piwo, w którym typowo winne, lekko słodkie akcenty beczki nie "zabiły" smaku bazowego stylu Saison, a wręcz nadały mu większej kompleksowości; A Nanasy? - Pinta Miesiąca Październik - jedno z bardziej charakterystycznych piw próbowanych w tym roku - esencja kokosu i ananasa, dla mnie 10 na 10!; New Wave Gose z morelą z AleBrowaru - przyjemnie morelowe z maksymalnie doładowaną laktozą - bardziej gładkiego piwa chyba nie da się zrobić.
Jesienna edycja Warszawskiego Festiwalu Piwa pozwala z optymizmem spojrzeć w przyszłość, choć wciąż jest jeszcze kilka elementów, które na tym festiwalu mogłyby uleć zmianie lub poprawie (np. brak cydrów). Na wiosnę 2019 odbędzie się jubileuszowa, dziesiąta edycja festiwalu, który obecnie wyrósł na najbardziej rozpoznawalny w Polsce. Ciekawe czy 10. WFP będzie czymś specjalnym, co podsumuje pewien okres w polskim rzemiośle, czy stanie się tylko zwykłą edycją... ale wciąż z dobrym piwem! ;)